Dyneburga, więc, co tchu, należało przeciw niemu dążyć, aby go zaskoczyć, aby nie miał czasu rozeznać pozycji, przysposobić się do ataku, aby cały impet powstański na szalę rzucić i nowem zwycięstwem większy jeszcze zapał rozniecić.
Zresztą ruch ten był nietylko taktycznie doskonałem posunięciem, lecz był i przymusem. Trzymilowa zaledwie przestrzeń dzieliła Sołoki od Jeziorosów. Cofnąć się — znaczyłoby zbliżyć się do Szyrmana, co gorsze, wyrzec się planu działania i całą połać pewnej ziemi wydać na łaskę wojennego porachunku.
Wymarsz otrąbiono natychmiast. Kawalerja, podzielona na plutony, wyciągnęła przodem, wysuwając rekonesanse. Emilja sama wiodła strzelców, Stęgwiłłowie przewodzili kosynierom i nowouformowanym pikinierom.
Pochód odbył się pomyślnie. Ta część traktu dyneburskiego, na wiosnę nowo wymoszczona, nie dała się roztopom. Noc, choć posępna, południowym oddychała wietrzykiem. Deszcz tu i ówdzie zawadził smugą o powstańców, lecz ciepłą smugą.
Na rozświcie, już w pobliżu Jeziorosów, nadszedł raport Buchowicza z rekonesansu. W miasteczku były dwie kompanje piechoty liniowej, lecz snadź zadufanej, bo, według kmiecia, który aż do rynku prześlizgnąć się zdołał, straży licho gdzie widać, chyba pod burmistrzówką, kędy oficerowie kwaterują, a gromada pojmanego ludu, między opłotkami, ciśnie się a zawodzi z desperacji.
Hrabianka, po naradzie z Desztrungiem, który, pomimo ciężkiej rany, wlókł się na wózku za oddziałem, rzuciła rozkazami.
W pół godziny niespełna, zanim wschód różami
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/263
Ta strona została przepisana.