usłał drogę słońcu, piechota powstańska zrównała się z osadzoną w miejscu kawalerją, połamała się z nią na dzwona, podkową objęła miasteczko i dała sygnał do ataku.
Atak był wściekły, szalony, a przytem, choć wystrzałami karabinowemi placówek, zapowiedziany, tak karny, tak w wykonaniu ścisły, że pułkownik Daszków stracił głowę. Toć wyprawiono go z fortecy dyneburskiej na poskromienie zamieszek, na rozpędzenie wichrzycieli nieledwie że widokiem żołnierzy, a tu, naraz, waliła nań sforna ciżba jakiegoś pstrego wojska, a tu cała wszczynała się bitwa! Nadomiar, podpułkownik Werculin, który na audytora do wodzenia się z buntownikami był mu przydan, spił się sam i dwóch poruczników ululał.
Daszków atoli nie dał za wygranę. Nie od parady krzyż znaczny za turecką kampanję skrzył mu się pod halsztukiem. Porwał za pałasz i, dopadłszy tarabanów, zbór bić kazał. Kompanje jako tako jęły się formować i bodaj że pełnym szykiem opórby mogły uczynić, gdy by nie ów atak wciąż nieustanny, nieobliczalny dla pułkownika, wtłoczonego, wraz ze swoimi żołnierzami, w gardziel rozrzuconych bezładnie domostw.
Więc po pierwszej szarży Kuczewskiego, runęła druga Buchowicza i tuż trzecia Stęgwiłły. Ledwie ta przeleciała po pierwszych plutonach piechoty, ledwie ten i ów z żołnierzów zdołał ładunek odgryźć a panewkę podsypać, już strzelcy owsiejowscy plunęli siekańcami już zasmucili kilkunastu.
Daszków przecież nadludzkim wysiłkiem potrafił zdemoralizowanego żołnierza sprawić. Jakoż w takt tarabanom, ogień piechoty wnet salwami rzygnął i niechybnieby przetrzymał tyraljerkę owsiejowskich, —
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/264
Ta strona została przepisana.