podotąd okrutnego stracha. Ten wypatrzył kryjówkę, a nie ważąc się skóry ryzykować własnej, ucapił Półnosa i szepnął doń ze zgrozą:
— W alkierzu karczemnym, pod łóżkiem się czai! Aby kańczug mu wystaje... Lepiejby stąd...
Półnos ryknął groźnie i, ku przerażeniu imć Onoszki, runął wprost do karczmy. Tu, zanim zakrzyknął na ludzi, już drzwi alkierza ze skobla wyłamał, już łóżkiem targnął i za nogę Werculina ucapił.
Werculin jęknął płaczliwie.
— Pan Połnosu, co wy! Pomiłowanie miejcie! Przeciem nie moskal żaden, jeno włoch szczyryj! Dalibóg! Nie zarzynajcie! Panie dobrodzieju, pomiłujcie!
Półnos nie zważał, na ludzi, co wpadli za nim do alkierza, wrzasnął i kańczug z za pasa Werculinowi wyrwał.
Ośmioro rąk wczepiło się w szamoczącego się Werculina i uniosło. Półnos wpił palce w sukno uniformu swej ofiary, wydarł zeń połać i na obnażone ciało spuścił kańczug.
Werculin jęczał, szamotał się, ręczył miłość dozgonną, całej Polsce wiarę ślubował, zwalał winę na Daszkowa a przebaczenia żebrał. Półnos tymczasem raz przy razie kańczugiem grzmocił.
Na wszczęty stąd tumult nadbiegł starszy Stęgwiłło i, ofuknąwszy Półnosa, półomdlałego Werculina uwolnił z rąk pachołków.
— Jak waćpan śmiesz znęcać się nad bezbronnym!
— Własne porachunki odprawiam! A waćpanu zasię. Hej, chłopcy, brać go jeszcze!... za wasze teraz, za wczorajsze! Pannie grafiance przymawiał, oczajdusza!
Ludzie, na to przypomnienie, znów porwali się na Werculina. Stęgwiłło własnem ciałem go osłonił. Ale
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/266
Ta strona została przepisana.