Sołomoreckich były. Książę Witold wystawił im kościół, a Grużewski Jan dyssydencką bóżnicę!
Grużewski zagryzł usta.
— Ale ja nie przeszkadzam, niech każdy po swojemu pana Boga... przymówić nie chciałem...
— A pozwólcie, panie Półnosu — ozwał się z boku chropowaty głos — a Piwoszuny, której gubernji?
Półnos zerknął z podełba, a rozeznawszy rude bokobrody majora Werculina, który był wszedł niepostrzeżenie do izby i rozsiadł się na ławie, pod piecem, — odparł wymijająco.
— Musi piwoszuńskiej.
— Gubernja panu Półnosu nie po sercu?
— Okrutnie, okrutnie, jeno nie do wszystkiego człek zdarzony.
Werculin lewe oko zmrużył, znać było, że miał ochotę Półnosa lepiej zażyć, lecz Grużewski zagadnął politycznie.
— Ale, bośmy od rzeczy odbiegli. Więc jakbyś pan radził do Landskorony?
— Za Dźwinę wprost stąd się brać na Liksnę. Z Liksny na Ruszony, co pod Ruszońskiem jeziorem. W Ruszonach, po Falkerzambach, Żołędzie siedzą. Znaczny ród i poczciwy. Jak przystało na Żołędziów, Dębem się pieczętują. Owóż, jak dobrodziej staniesz w Ruszonach, to już trakt wielki do samego Peterburka. Jedź przed się, traktem do Rężycy, po tem w bok, i masz Lucyn. W Lucynie pytaj o Posiń. Łacniej ci powiedzą, bo w Posiniu dominikanie klasztor srogi mają. No, a Posiń tuż, podle Landskorony, dawniej jeden klucz z nią stanowił. A imć panu Marcinowi Kamickiemu pokłoń się, proszę, odemnie.
— Dziękuję, pamiętać będę. Pozwoli pan odrobinę?
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/27
Ta strona została przepisana.