Stęgwiłło wtulił swą wielką rozczochraną głowę w ramiona. Półnos oczy wytrzeszczył.
— Mościa panno hrabianko, nie mówię do dnia... Noc, ludzie wyczerpani...
— Nie mamy ani chwili do stracenia.
Pan Łopaciński się stropił. Desztrung odchrząknął mocno.
— Sprawiedliwa decyzja. Na wczasy żeśmy nie szli. Tego na wierzchu, kto sprawy nie zasypia. Mamy się łączyć, to się łączmy. Zresztą ten rozkazuje, kto dowodzi.
Pan Łopaciński do reszty się skonfundował.
Zjawienie się hrabianki Platerówny w powstańczym oddziale wydało mu się poczciwą fantazją amazońskiego dziewczęcia, poczytał je za rezultat uniesienia chwilowego a może za bałamutnego wychowania następstwo. A tutaj, nagle, z tej wiotkiej postaci niewieściej, wyhynął ku niemu pułkownik bezmała. Oto, ani drgnie, ani się poruszy i sypie, jak z rękawa, instrukcjami, pamięta o każdym drobiazgu, wyznacza szyk pochodu, troszczy się o rannych, o konie, wskazuje najbliższe punkty dla rekonesansów, dyktuje, kto ma pójść w przedniej straży a kto arjergardę ma stanowić, wylicza skład oddziałów a zna każdego powstańca z imienia i nazwiska.
Co najważniejsze, starszyzna słucha uważnie, konotuje sobie snadź w pamięci i rozchodzi się powoli, w miarę odbieranych rozkazów.
Kiedy nareszcie w komnacie narad, już aby Półnos z utykającym Desztrungiem zostali, amazoński pułkownik oddala się do sąsiedniej izdebki, dobywa tam z torby jakichś map i nad mapami się pogrąża...
Po wyjściu Emilji, pan Łopaciński westchnął cze-
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/282
Ta strona została przepisana.