Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/284

Ta strona została przepisana.

rodni młodzieńcy, o twarzach jasnych, szczerych, jednako w barach tędzy, w spojrzeniu hardzi, w ruchach rubasznych zamaszyści.
Buty palone, łosiowe kurty strzeleckie, czapy zadzierżyste, pasy szerokie, rzemienne, zatknięte za niemi krucice starczyły za wstęp do rozmowy. Jakoż ta potoczyła się bezładnie, przerywana krzyżowemi zapytaniami, rzucanemi przez pana Łopacińskiego. Dopiero wejście Emilji zmitygowało ją nieco i doprowadziło do ordynku.
Panowie Kubliccy wracali do Święcian a raczej nawracali do swego Polesia. Dwa dni byli w objeździe. Jeszcze aby Wincentego Bortkiewicza dopaść i już będzie. A co będzie, powiadać niema o czem. Konfederacja jest, Rząd Tymczasowy jest, równość stanów rozgłoszona, wolność wszelkiemu ludowi dana, niech każdy wie, za co karku nadstawia. W Święcianach cisza, ale tak bywa przed burzą. Oszmiana już wiwatuje, już cały tydzień ma niepodległość, półtora tysiąca już pod bronią stoi, trzy razy tyle zbiera się do szeregów. Oszmianie gładko poszło. Deliberowali, radzili, mitrężyli z marszałkiem Tyszkiewiczem, aż kiedy się dowiedzieli, iż asesor z całym konwojem wyciągnął ku Wilnu, zagarniając cały transport skonfiskowanej obywatelstwu broni, — tak nie strzymali. A Klukowski z Ważyńskim byli najzawziętsi. Butler, Zienkowicz, Januszkiewicz z Kajetanem Lenartowiczem poszli za nimi. Ważyński pocztyljonów nasadził. Dopadnięto asesora pod Kamiennymłogiem i dalejże. A już potem, z pod Kamiennegołogu, z pod Rykoni, jak gruchnęło na Oszmianę, to ani wiedzieć, ani pojąć, skąd się taka wojskowa narodziła naraz potencja.
Panu Łopacińskiemu aż wypieki trysnęły na twarz.