Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/285

Ta strona została przepisana.

— Taj oszmianuszki, taj ci się spisali!
— Zawilejscy nie będą gorsi, — uciął pan Stanisław Kublicki.
— Dalibóg, nie będą, — dodał pan Adolf Kublicki.
— Juści nie będą, — przyznał sarkastycznie Desztrung, — ale tamci w Oszmianie już są.
— Ktoś musi być pierwszy.
— I ktoś ostatni.
Łopaciński się namarszczył, panowie Kubliccy się zasępili.
— Pozwólcie panowie, — wmieszała się hrabianka Emilja, — musimy wszyscy szczerze radować się przybyciu panów Kublickich i prosić ich, aby nam raczyli teraz udzielić dokładnych wiadomości, kto w Oszmianie, ilu wolontarzy, kto dowodzi, kto rządzi, co jest wiadomem o pozycjach nieprzyjacielskich?
Nastała chwilowa cisza, aż powoli z tej ciszy poczęła się już spokojna relacja panów Kublickich.
Relacja była mocna, a bijąca takim rozmachem powstańskim, iż wszyscy z zapartemi oddechami w nią się wsłuchiwali.
Zaczęło się w Oszmianie już kilka tygodni będzie, kiedy Zienkowicz z Wilna przybył a za nim Klukowski. Naparli marszałka Tyszkiewicza, z nim się wadzili, a patrzyli na podkomorzego Sorokę i na Porfirego Ważyńskiego. Lecz kiedy marszałek Tyszkiewicz precz odwłóczył, tedy, jak nasi asesorowie w Kamiennymłogu przytrzymali, już nie było wyboru. Czwartego kwietnia taż sama garstka zaatakowała oszmiański arsenał, uderzono w dzwony, ksiądz Jasiński ruszył z krzyżem na ulicę. Tłum się zebrał i hajże na moskali. Była ich mocna chmara. Czterdziestu piechoty Wielkołuckiego pułku ustawiło się w ulicy Holszańskiej. Ale