Z Kołtynjan wyciągnąć jaknajprędzej, aby nie wszczynać zbytniego rozgwaru w okolicy, gotującej się dopiero, ale może jeszcze niegotowej do rewolucji. Wyciągnąć w lasy, ku wskazywanej przez pana Łopacińskiego leśniczówce, tam odprawić wypoczynek, zbierając pilnie języka. A dalej, albo wziąć się bocznemi drogami w stronę Poniewieża albo też, gdyby z tej strony zagrażały silniejsze łańcuchy wojsk rosyjskich, prześlizgnąć się do Oszmiany i tam z Przeździeckim iść.
W kilka chwil po naradzie, powstańcy zaczęli wyruszać z Kołtynjan.
Państwo Łopacińscy byli niepocieszeni. Bo że tam ciżba strzelecka wędrować miała w lasy, że się kawalerja zbierała, toć nic, ale sztab, sztab, dla którego wszystko było gotowe do nocowania, do wywczasowania, do zażycia serdecznej gościnności także się już wyprowadzał.
Pan Łopaciński zatrzymywał, prosił, błagał. Pani Klotylda aż przymawiała takiemu daremnemu, niepotrzebnemu męczeństwu. Nic nie pomogło. Tyle dla gospodarstwa było pocieszenia, iż pozostawiano im kilkunastu rannych, iż Anetkę Prószyńską oddawano im na dłuższą rezydencję, i że wolno im było dwie bryki zapasami wszelakiemi naładować i za powstańcami do leśniczówki wysłać.
Dla hrabianki i Półnosa naszykowano wózek koszykowy, mocno wysłany derami. Wózek ten zbierał się razem z tylnią strażą. Gdy, tuż na wsiadanem prawie, dopadł Emilji starszy Stęgwiłło.
— Brat by tak chciał, brat prosił... leży bez sił...
— Jakto. Więc mu gorzej? Cyrulik mówił...
— Krew mu się rzuciła gardłem. Słaby mocno ą prosi, aby pannę hrabiankę zobaczyć jeszcze...
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/289
Ta strona została przepisana.