Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/29

Ta strona została przepisana.

czyli landarą, trząsł? Nieciłbym był dwa razy większym dziedzicem, niż dobrodziej, — to jeszcze białonóżkę, siwogrzywkę sobie bym dobrał i — hajda, w świat bym pędził! A tak, co? Zrobisz dziesięć mil w landarze — i piasta nie wiele warta, i oś wytarta. Pilnoć do buziaków, choćby i nie do buziaków, na koń siadaj, na siodle się pochyl i śmigaj.
— Z ust mi pan wyjąłeś! Mam nawet wierzchowca luzem przy bryce. Oczywiście, nejtyczanka z bryką dojdzie za mną powoli. Aż mi lżej!
Półnos skrzywił się pobłażliwie.
— Dobrodziej pewnie już ze dwadzieścia jeden lat żyjesz na świecie — hę?
— Dwadzieścia dwa! — skończyłem w czerwcu!
— Dwadzieścia dwa, — powtórzył smętnie Półnos i spojrzał w okno, jakby dali dla echa tych słów szukając. — Toś dobrodziej o czterdzieści trzy odemnie bogatszy! Dwadzieścia dwa lat, żebym je znów miał...
— Cóż byś pan uczynić mógł! — zauważył z dąsem Grużewski.
— Chcesz dobrodziej wiedzieć — patrz tam, na lewo, w tłumie, widzisz te granatowe z karmazynem mundury? Tak bym wyglądał!
— Cale przystojnie. Pierwszy raz widzę taki uniform.
— Dawniej innego nie bywało — mruknął Półnos. — Wszak ci to nasi ułani, szczerzy, koroniarscy, z Warszawy!
— Doprawdy, ani bym się spodziewał. Z polskiego wojska?
— Z naszego, mości dobrodzieju.
— Bez wątpienia, ale nam do niego świat drogi.