Dwa dni oddział hrabianki Emilji spoczywał w Lasach Kołtynjańskich.
Lecz tych dwu dni nie zmitrężył, nie zmarnował, bo kiedy nareszcie ruszył z miejsca, to już opatrzony tęgo, zwarty, zbogacony ładunkami, nałożony do ordynku a nadewszystko świadom dróg, świadom, kędy iść, dokąd dążyć, czego się spodziewać.
Zwiady rozesłane, powróciły cało i powróciły z dokładnemi wskazaniami. Kalkulację można było przeprowadzić na zimno, można było uniknąć od przypadku zależnej krętaniny. Najbliższem zadaniem było połączenie się z jedną z większych gromad powstańczych. Najbliższa intencja podpowiadała Wiłkomierz lub Poniewież. Tam już było i dowództwo przednie i Rząd Tymczasowy i wojsko prawie. I tam całe zastępy tych najbliższych, tych najserdeczniejszych aż hen, pod Rosienie, pod Szawle. Tam odrazu wszyscy byliby, jak u siebie. Ani tam się potrzeba tłumaczyć, ani komu legitymować. Drogi wszakże do Wiłkomierza, do Poniewieża a choćby na Ucianę, na Widzę nasęczone rosyjskiemi patrolami. Kozactwo chmarami się włóczy. Zapasy prochu szczupłe. Żwawsza strzelanina w godzinę ładownice wymiecie. Pozostaje tylko Oszmiana. W Oszmianie naczelnikuje Przeździecki. Do niego trzeba się dostać, — przecisnąć sztucznie mię-
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/294
Ta strona została przepisana.
XIV.