Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/306

Ta strona została przepisana.

miłowali, Oszmianie i całemu krajowi, pięknie się układało.
— Aż się tak ułożyło, pani sędzino, że człowiek dzisiaj za fuzyjkę chwyta i w lasy pomyka.
— Aby tylko nieszczęścia namnożyć.
— Lepsze nieszczęście od sromoty.
— I między Rosjanami są dobrzy ludzie.
— Niechże siedzą u siebie a na cudzem niech nie rządzą.
— Jako niewiasta, mogę jeno patrzeć na to, co się dzieje i co się stanie.
Stęgwille żyły na skroniach nabrzmiały.
— Niewiasta, jak chce, wiele może.
Pani Michałowska zrozumiała apostrofę.
— Bywają takie, którym konik i szabelka lepiej pasują niż niewieści wdzięk, kobiecy urok...
Półnos zbladł, ale panna Joanna pośpieszyła z sukursem matce.
— Kobieta bardzo wiele może, może wpływać, może zapalać, może łagodzić...
— Stanowczo może! — przyznał skwapliwie Lenartowicz, panna Joanna, jakby nie słyszała tego odezwania.
— Wpływ niewieści bywał nieraz bardzo potężny, nawet w polityce. Mamy królowe, mamy wszak imperatorowe...
— Niech tam sobie, ale ja, panowie, niedzisiejsza. Inaczej wychowana, mnie się to nie mieści wszystko. Patrzę, co się to dzieje, i żal mi, ot żal i koniec.
— Niema czego żałować. Dobrze będzie.
— Zobaczymy — zobaczymy.
— Kto dożyje, ten zobaczy.
Rozmowa się urwała. Ruszono z za stoła. Pani Mi-