Pan Jaźwiński wąsikami strzygł na swem jasnem, ogorzałem obliczu, chwalił dzielność, wysłuchał pobieżnie relacji z poddźwińskich starć, bolał, iż z tysiąca zgórą powstańców tylu tylko zostało, nawet przyznał, iż słyszał już, bardzo wiele dobrego słyszał o pięknych uniesieniach hrabianki Emilji, winszował amazońskiego zapału, nadmieniał, że z kilku już stron o takich nadobnych amazonkach donoszono, a w rezultacie panom Buchowiczowi i Godaczewskiemu wydał polecenia.
Rzecz była jasna, prosta. Oddział naddźwiński jest za słaby, aby utrzymać własną formację. Kawalerja powinna iść i musi iść do kawalerji, piechota do piechoty. I nie cała piechota, bo strzelców można i trzeba zaliczyć do karabinierów, a wolontarzy, kosami zbrojnych, do milicji. Milicja jest wprawdzie w stanie przygotowawczym, broń palną również otrzyma, — o ile spodziewane zapasy nie zawiodą. Sztab wygotuje na popołudnie dokładny rozkład. Panowie Godaczewski i Buchowicz a i pan Stęgwiłło, skoro także mu się należy, może jeszcze kto, będą mieli miejsca wyznaczone, jako porucznicy... Karabinierzy pójdą z panem Vietinghoffen albo nawet z Tyszkiewiczem, jazda z Ważyńskim najprawdopodobniej, zależy od stanu liczebnego pułku Ważyńskiego, który wczoraj właśnie znacznie się powiększył. A teraz, teraz, za dwie godziny, trzeba stanąć do przeglądu, który odprawi Naczelnik powstania. Będzie to ostatnia zbiórka oddziału, przed zreformowaniem.
— Czy można by się prezentować Naczelnikowi?
— Naczelnikowi? Oczywiście, dzisiaj, za dwie godziny, na rynku, on wszak przeglądu dokona.
Pan Jaźwiński na tem urwał i skłonił się znacząco. Posłuchanie było skończone.
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/308
Ta strona została przepisana.