Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/309

Ta strona została przepisana.

Emilja doznała uczucia pustki.
— Pan szef daruje, a czy ja mogę liczyć... o szarżę nie proszę...
— Pani, ach tak! — Bezwątpienia, jakby. Pani chciałaby do kawalerji?
— Tam gdzie mi wolno będzie.
— Zameldują Naczelnikowi.
Relacja z meldunku w sztabie nie przypadła ani Półnosowi ani Stęgwille, bo zresztą i pan Buchowicz i pan Godaczewski jakiejś nieuzasadnionej nie skąpili żółci.
— Co mi tam Ważyński, co mi tam Tyszkiewicz, — mruczał Stęgwiłło.
— A najlepiej — już doradził Półnos, — zbierać manatki i jechać do Załuskiego, ku swoim się brać, tutejszym nie przeszkadzać.
Ale te wyrzekania odrazu przerwała Emilja. Ona jedna zachowała pogodę. Ani się poskarżyła, ani dała znać po sobie, że ją w czemś urażono, że nie uhonorowano. Dla niej jednej wszystko się stało i ma stać, jak powinno. Każdemu raźniej byłoby z własnemi w szeregu iść. Lecz racja wojskowa jest i musi być silniejsza. Aby siły żołnierza wyzyskać, należy żołnierzowi dać jednolitość, podzielić broń na rodzaje. Raz wypada jeno kawalerji zażyć, a raz tylko dla strzelców jest popis tyraljerski czy rotowy, a raz znów krata bagnetów musi ruszyć a dopiero, między bagnetami, i na kosy miejsce. Rozkazy trzeba umieć wydawać i umieć je wykonywać. Za dwie godziny przegląd. Więc nie mitrężyć, jeno dążyć do oddziałów.
Tymczasem kiedy już wszyscy ustąpili wywodom Emilji, przycłapał się Deszitrung, który był na Holszańskiej ulicy, a u powinowatego rezydował.