Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/310

Ta strona została przepisana.

Desztrung ani słuchać chciał o rozwiązaniu oddziału.
— Myśmy tych łudzi pociągnęli, za nami poszli, od nas będą żądać porachunku.
— Tutaj jest zwierzchność, jest dowództwo całe, pułkownik napoljoński, Karol Przeździecki.
— Wielka mi osoba! Nastrzelałem się dosyć pod Napoljonem, to wiem, a gdybym tak, jak Przeździecki na Smorgoniach siedział, byłbym conajmniej generałem.
Hrabianka skinęła na starszyznę, aby do oddziałów szli i do przeglądu ich zbierali a sama jęła przekonywać Desztrunga. Ciężkie to było zadanie, bo wiarus się indyczył, sadził całemi bataljami, protestował, chciał odjeżdżać z pachołkiem do dom, lecz w ostatku, pod wpływem łagodnego głosu Emilji zmiękł, westchnął żałośnie i pucnął ją zamaszyście w rączkę.
— Niechaj już twoja, hrabianko, będzie prawda, tylko mnie staremu raźniej było pod twoją chodzić komendą...
Kiedy przecież oddział hrabianki, w godzinę później, ustawił się przystojnie w wyznaczonem miejscu, na rynku oszmiańskim, kiedy się rozejrzał między pogłowiem, kiedy zaczął rozeznawać tę ciżbę kamą, łyskającą, chwiejącą sztandarami, chorągwiami dopiero uczuł całą swego własnego serca dostojność, swego powstańskiego imienia godność.
Bo i widok był niesłychany.
Czworobok rozwarty, murem ludzkim nakreślony, a w rozwarciu swem, na tle prastarych murów świątyni, mający ołtarz. Piechota zajmuje boki, kawalerja przecznicę stanowi, a pośrodku tłum luda waszeciowego. Piechota, więc kompanje całe strzelców pieszych, milicji. Jedne już wystrojone wyszykowane w zielone czamary w buciska zamaszyste, w czapy, rogate,