okienek dworków i domków, zagląda do warsztatów, do całego kłopotarstwa i wszędy niesie otuchę, pokrzepienie.
Niech przed Twym ludem wrogi się ustraszą,
W młodzieńców serca tchnij rycerzy męstwo!
Na chwałę Twoją — i na wolność naszą,
Daj nam zwycięstwo!...
Na ostatnie dźwięki pieśni już wpadają tarabany, już wtórują im trąbki strzeleckie.
Pobudka, krótka, urywana i zaczynają grać Dąbrowskiego.
Po szeregach powstańskich gwałtowne komendy. Z pod ołtarza wyhynął znów na koniach orszak strojny i płynie teraz z wolna, od prawego szeregi objeżdża.
Widok taki, że nie strzymać chyba.
Oto sędziwy pan Rustejko, który ostatniego starostę oszmiańskiego jeszcze pamiętał, z tego widoku, śmiertelnego swego adwersarza, pana Kiszkę chwycił za szyję.
— Braciaszku, Kiszko naprzykrzona, taże jest... taże jest Polska nasza! — Taż ona, ta słuchaj, ta patrz, braciaszku!...
Pan Kiszka chciał się wydrzeć Rustejce, chciał go potraktować djabłami, ale go coś chwyciło, nosem fyrknął i stęknął tylko:
— Dalibóg że jest. De musi... choćbyś nie wiem!...
Orszak strojny tymczasem dalej przegląd prowadził, odbierał raporty, i zbliżał się powoli do lewego rogu, kędy między ochotniczą, niesformowaną jeszcze gromadą jeźdźców a milicją, widniała szara, ciemnawa plama podniszczonych mundurów, wyświechtanych