Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/316

Ta strona została przepisana.

Emilja obejrzała się zlekka. Pan Godaczewski kiwnął na Stęgwilłę. Orszak już nadjeżdżał.
Hrabianka spięła konia ostrogami. Anglez porwał się i zarył kopytami przed Naczelnikiem. Pałasz łysnął w powietrzu na powitanie.
Naczelnik, nie czekając meldunku, pierwszy się ozwał.
— Całem sercem witam! Witam dowódzcę bohaterskiego, witam naddźwińskich wiarusów!... Chrzest żołnierski jużeście wzięli, tem nam jesteście drożsi. Nasze szeregi będą dumne z waszej, między nami obecności... Wdzięczna Ojczyzna pamięć wiecznotrwałą o was przechowa!... Cześć dowódzco, cześć panowie oficerowie... cześć wam szczerzy synowie polskiej ziemicy...
— Niech żyje Naczelnik!
— Niech żyje Przeździecki!
— Cześć Oszmianie!
— Inflantom, Dźwinie cześć!
Orszak strojny już załopotał, już odjechał.
W oddziale Emilji zagadano.
— Pięknie wyprowadził.
— I zgrabnie. Niby nic a niby jest wszystko odrazu.
— Napoljoński oficer, jeszcze by.
— A powiadałem, że będzie żółtek.
Zuchowaty, mlekołyktus adjutancik przypadł do Emilji.
— Defilady nie będzie! Ważne nowiny są. Oddział rusza zaraz na kwatery, na kwatery!
Jakoż strojny orszak mignął jeszcze w oddali i już zanurzył się w najbliższą uliczkę, zanim długie pasma piechoty jęły się rozsnuwać. Wreszcie zachrzęściała kawalerja.