— Więc wracamy? — zagadnął zcicha pan Godaczewski.
— Tak, wracamy. — odparła Emilja.
— Czy zawiadomić o podzieleniu naszem?
— Skoro otrzymamy instrukcje... wówczas zwołamy zbiórkę i pożegnamy się. — Każdy z panów odprowadzi teraz na miejsce swój pluton.
Stęgwiłło nastręczył się zabrać konia Emilji, aby się nie trudziła dalekim powrotem na kwaterę. Półnos swoją mu także dodał kobyłkę. Oddział ruszył, podzielił się na dzwona i zaczął rozpływać się w ciżbie ludu.
Rynek już prawie opustoszał.
Hrabianka szła z Półnosem do dworku pani Michałowskiej. Szła zamyślona, skupiona w sobie. Półnos jeszcze wrażeniami z przeglądu się dzielił, a skręcał ciągle do rodowodów, a wypominał, kto komu kumotrem a kto komu chrzestnym albo krewniakiem.
W uliczkach miasteczka ukazanie się hrabianki Emilji niemałą budziło ciekawość! Ludzie przystawali, oglądali się, pokazywali sobie wzajem tego osobliwego oficera. Niekiedy padał wyraz jakiś, niekiedy żart się skradał, a niekiedy westchnienie na takie cudactwo.
Na ostatnim skręcie przecież, wiodącym już wprost do dworku pani Michałowskiej, tłum był tak gęsty, że zanim się zeń Emilja dobyła, już wyraźne ją doszły uwagi.
Oto pękata, brzuchata jejmość, zajrzawszy prawie w oczy hrabiance, wykrzyknęła do chudej, żółtej kumoszki.
— A toże co za maszkara taka?
Kumoszka, świadoma snadź różnych nowin, zapiszczała z przejęciem.
— Toże pani nie wie, a toże ci, co przyszli aż z Wi-
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/317
Ta strona została przepisana.