Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/32

Ta strona została przepisana.

cami po stole. Werculin ku Grużewskiemu się przysunął.
— W każdym narodzie che-che! Rzeczywiście, lepiej głośno nie mówić. Co?! Pan pozwoli dokończyć. Włoch jestem, italiański Włoch. Małego rodzice odumarli. Pan Iliński, starosta perejasławski, wziął mnie i na dworze chować kazał. Aż potem, kiedy rekruta brali, to i mnie wzięli, w mundur zaszyli i Werculinem mianowali. A włoska krew taki włoską została. Włoska, więc jakby szczyra polska. Ot jak! Sami śpiewacie, że pan Dąbrowskij przyszedł do was z Włoszki. I ja też jestem z Włoszki, było jej Franceska Giowannówna. Teraz pan Grużewski wie, co czuję, a co myślę dla was, panów Polaków! Sobie tego nie życzę, czego wam życzę. Per bacco, wy chcielibyście, żeby Litwę przyłączyć do Królestwa! A ja — ja?! Zdaje się wam, że ja nie wiem, co znaczy „ajczyzna“? Hę? Ot, kiedy w dziesiątym roku na Krym, na lejtnanta, postąpiłem i kiedym apelziny zobaczył, to mi się tak moja włoska krew wzburzyła, że mi łzy grzechotem posypały się.
— Bardzo wdzięczny sentyment, — bąknął Grużewski. Półnos mocniej zabębnił po stole i jął pomrukiwać jakąś swywolną piosenkę. Major dolał sobie wina.
— I przychodzi sam z siebie.
— Mam jedną duszę, za trzy płacić muszę! — podśpiewywał coraz głośniej Półnos.
— Wasze zdrowie! Tak, pan Grużewski. Ja nie obcy wam, nie cudzy. Widzieliście tych ze mną oficerów? Mówię wam, że czasem ledwie mogę z nimi. Uważaliście tego majora w jegierskim mundurze? — To Daszków! Strach, jaki zakamieniały! Pan Półnosu wesoło, — ot, nie daj Boże wam z Daszkowem.
— Mam jedną duszę...