Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/321

Ta strona została przepisana.

— Mam tu, aby taką zapiskę. Rozkazów formalnych jeszcze niema. Jak mówił szef sztabu, Jaźwiński... mamy iść na trzy części: pod Vietinghoffa, Ważyńskiego i Tyszkiewicza... Jutro mają ostatecznie rozstrzygnąć... a tymczasem jakby już podział był.
— Jakże to może być, panowie?
— A no, nazywa się wprawdzie, że my stanowimy... ale na kwaterach, jak to na kwaterach, ten gospodarzy, kto kwaterą rządzi. Lecz ludzie nasi rozumieją. Nie naprzykrzają się... żal im swoich panisków... ale nic, w sobie charakterni.
Te szczegóły nieco ostudziły rozognienie starszyzny, czegoś się wszyscy naraz zasępili.
— Czy pan powziął jakąś wiadomość, gdzie zamierzają wyznaczyć mi miejsce?
Pan Godaczewski się zachłysnął i na Buchowicza spojrzał, jakby odeń spodziewając się pomocy, wreszcie bąknął.
— Myśleli inaczej, ale kiedy powiedziałem, że z kawalerją panna hrabianka postanowiła... tedy z kawalerją.
— Jakże to myśleli?
— Że utrudzenie zbyt wielkie... że może... zwyczajnie nie znający.
— Nawet ten podszef napomykał, iż może ze dwadzieścia koni imbrodzkich odkomenderować.
Emilja ani drgnęła. Rozpatrywała papier sztabowy i w skupieniu próbowała rozczłonkowanemu oddziałowi wyznaczyć starszyznę.
— Panowie akademicy... i owsiejowscy pójdą więc do strzelców pieszych pana Vietinghoffa...
— Baronik sobie niczego zawadjaka. — przyświadczył Półnos.