— Sądzę, że pan Buchowicz razem z panem Desztrungiem...
Desztrung się aż obruszył.
— Ani mowy, na szkapie mogę się kiwać, ja deklaruję się do kawalerji.
— I ja także.
— I ja. — I ja. — zawtórzyły wszystkie po kolei głosy.
— Pozostawiam do namysłu. Nie godziłoby się opuszczać naszych piechurów.
Półnosowi guzowaty nochal raptem posiniał.
— Kto, jak kto, ja się nie deklaruję, ani dzisiaj ani jutro.
— Więc pan Półnos nawet odmawia posłuchu. — odparła żartobliwie Emilja.
— W ogień pójdę, jak trzeba, do stu tysięcy djablów pójdę, ale z pod twojej komendy nie pójdę... Tyś zwoływała, tyś hetmaniła. Gdybyś nie ty, to jeden z drugim siedziałby gdzie w kącie i grzał się pustą gadaniną.
— Słusznie, — sprawiedliwie rzekł!
— Bardzom wdzięczna panom, bardzo... Niech sztab rozstrzygnie.
Starszyzna zaczęła się zbierać do wieczerzy, gdy pan Buchowicz z Desztrungiem do Emilji się naprzykrzył z zaproszeniem do doktorstwa Zakrzewskich, gdzie obywatelstwa przedniego ma się zebrać cale towarzystwo.
Hrabianka się wymówiła.
— Dziękuję za honor. Ale sami widzicie, że raczej mi gdzie w kazamatach niż na pokojach.
Buchowicz molestował. Wreszcie zaniechał, kryjąc ostatnią instancję.
U pani Michałowskiej wieczerza lepiej się ułożyła.
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/322
Ta strona została przepisana.