grodzą a nie ustępują Smoleńska, ówdzie rachują wolontarzy, a tuż, zaraz, wartkie sypią się dusery, skrzą się oczy, powłóczyste krzyżują spojrzenia, a dalej niepokój ściga junacką postać syna, rycerskie, butne rysy małżonka.
Ukazanie się hrabianki Emilji całe towarzystwo poruszyło. Ledwie zdołano utrzymać przystojny pozór, ledwie pomiarkowano ciekawość. Stłoczono się dokoła niej, każdy chciał się prezentować, każdy chciał temu osobliwemu dowódcy się napatrzyć.
Zewsząd sypały się komplementy, wartkie apostrofy, zgrabne uprzejmości. Wszystkie sypały się równie potoczyście, niewszystkie z tej samej poczynały się intencji. Emilja wrażliwą swą duszą czuła, rozumiała. Więc jaknajszybciej zasunęła się w róg bocznej komnaty tutaj oddała się w niewolę pannie Lucynie Zakrzewskiej, która w chabrowych muślinach drżała z przejęcia, jak motyl na kwietnym kielichu.
— Ach, jakże jestem szczęśliwa!... Wypowiedzieć trudno... Wczoraj, kiedy nam pierwszy raz powiadano, nikt uwierzyć nie chciał... Dzisiaj jeszcze, przed chwilą... Juszkiewiczowa mówiła, że to wszystko bajki, bo na rewji naszej była a żadnej niewiasty na koniu nie widziała... Więc to prawda, że panna hrabianka-pułkownik? — Sama nie wiem, jak honorować, że, że już zabiła ze trzech całych moskali? To musiało być bardzo przyjemnie! — Nie wiem co dała bym, gdybym tak mogła... Uch, takiego dużego moskala zakatrupić. A jak pani ładnie w tym mundurze, Boże, jak ładnie!... Czy mogę poprawić pukielka, bo spada na kołnierz? — O już dobrze! I takie hajdawerki chciała bym mieć, okrutnie lubię takie hajdawerki... A gdzie pani nosi pistolet?
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/327
Ta strona została przepisana.