się przysunąć, a czuła, że nigdzie by nie pasowała wszędy byłaby może tylko zawadą, przeszkodą.
— A Platerów znałam, wszystkich chyba Platerów na świecie! — prawiła tuż w dalszym ciągu staruszka. — Osobliwie pana Kazimierza. Wielki statysta i podróżopis a urodziwy, bardzo urodziwy... Maltański kawaler, szambelan króla Jegomości, starosta, kasztelan... szkoda tylko, że do Targowicy przystał.
Hrabianka drgnęła.
— Tak, tak, do Targowicy przystał, — nie jemu tylko się tak zdarzyło, nie jemu tylko!... A piękny był, bardzo piękny...
W głębi rozległy się dźwięki muzyki. Ktoś skrzypce do klawikordu stroił.
— Hetmańskiego prosimy! — zawołano w tłumie pod drzwiami.
— Prosimy wszyscy, prosimy!
Pierwsze akordy poloneza zerwały się na pobudkę. Zmieszana, rozrzucona ciżba gości rozpadała się na pary.
Przed hrabianką stanął pan podkomorzy Soroka.
— Mościa grafianko, honoru nie odmawiaj starszemu autoramentowi... Polskiego ze mną prowadź, niewieści nasz rycerzu...
— Prowadź, prowadź! — zawtórzyły dokoła głosy.
Pan Podkomorzy wylota kontuszowego w tył odrzucił, białego wąsa musnął i za rączkę ujął hrabiankę.
I sunął pan podkomorzy a jaśniał swem wyniosłem, pogodnem obliczem a postawą, rozmachem młodzi przykład dawał a lekkością wytwornego chodu zdumiewał a przymawiał zręcznie a kunsztownie swej tancerce-żołnierzykowi.
— Wiwat podkomorzy oszmiański!
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/329
Ta strona została przepisana.