Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/332

Ta strona została przepisana.

znaku życia a tu labirynt krzyżujących się uliczek. Wolej było usłuchać, kolasy zaczekać, niż błądzić.
Hrabianka przystanęła, aby lepiej rozeznać kierunek, gdy naraz wydało się jej, że ktoś za nią również przystanął. Zaledwie ruszyła naprzód, wytężywszy słuch, podchwyciła wyraźne stąpanie poza sobą. Baczniej się obejrzała, ktoś jakby do opłotków przyległ. Za trzecim razem, hrabianka zawróciła ostro w tył, sięgając do swej, ukrytej w kubraczku, angielskiej kruciczki.
— Kto tutaj?
Wiatr jeno zawył przeciągłej, bluzgając kłębem mokrego śniegu.
Emilja postąpiła jeszcze kilka kroków. Bystry jej wzrok nie zawiódł.
— Odezwij się sam!
Czarna plama oderwała się zwolna od opłotków.
— Stęgwiłło. — mruknął przytłumiony głos.
— Pan Stęgwiłło? Tutaj?...
— Aby tak... właśnie... zdarzyło się... Na prawo trzeba...
W ciemni rozległ się łopot kopyt końskich.
— Alarm nadszedł od Kownopola. Wysłano silny podjazd.
— Już drugi. Z pierwszym poszedł Stelnicki... Ubito dwie pikiety na drodze do Wilna. Rutkowski ze strzelcami puszczowemi został wysłany na trakt ku Wołożynowi, bo i od strony Mińska mają nadchodzić.
— Czy nasi wiedzą?
— Buchowicz zebrał się na kwatery do naszej piechoty. Godaczewski jest przy kawalerji.
W bocznej uliczce zaturkotały ze skrzekiem jakieś wasągi.