dywizje rosyjskie, wkraczające do Oszmiany, nawet tacy czegoś zadufania nabrali.
Hrabianka Emilja, na pierwszy odgłos alarmu porwała się zwoływać kwaterującą z nią razem starszyznę. Lecz w dworku nie było nikogo. Półnos z Desztrungiem poszli byli rozmawiać się w sztabie, dopominać ostatecznych dyspozycyj. Stęgwiłło gdzieś się zawieruszył. Tymczasem alarm szedł coraz mocniejszy, szarpał szybami, wdzierał się do każdego zakątka dworku.
Trzeba było w tej chwili wydać rozkazy oddziałowi a tu wszyscy rozproszeni. Każdy moment wydłużał się na godziny.
Emilja gotowa do drogi wybiegła do antykamery, aby szukać jakiejś wskazówki, objaśnienia, bodaj by na ulicy.
W antykamerze ukazała się jej, mocniej niż zazwyczaj skrzywiona twarz pani Michałowskiej.
— Ach, pani także wyjeżdża? Bo to wszyscy już wyjeżdżają.
Hrabianka przeszyła panią Michałowską ostrem spojrzeniem.
— Może mi pani powiedzieć, co się dzieje?
— Nic osobliwego. Korpus rosyjski nadchodzi z Wilna. Moja Wojciechowa właśnie powróciła z miasta z nowiną. Stało się to, co się stać musiało... co każdy rozsądny człowiek...
Emilja rzuciła na stół dwa dukaty.
— Tu, proszę, za jej gościnę...
— Za pozwoleniem, proszę to zachować dla kogo innego... mnie nic się nie należy...
— Więc daj je pani rannym moskalom! — odparła ze wzburzeniem hrabianka i wybiegła z domostwa.
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/335
Ta strona została przepisana.