Już podjazd z jakiemś ponurym skowykiem miał zmiażdżyć uciekającego wedetę, gdy naraz gruchnęły bokami dwururki.
Podjazd zbełtał się, zaszamotał i zawrócił, pozostawiając przed mostem kłębiącą się masę ludzi i koni. Dwururki jeszcze za podjazdem sypnęły kilkakroć, jeszcze przyczyniły ubytku, aż wyskoczyły ku kłębiącej się masie.
Jacyś zapamiętalcy śmignęli ostrzami swych krótkich pałaszy, lecz ich uśmierzono.
Połów był znaczny. Kilka małych ale jurnych koników, lanc kilkanaście i samopałów, reszty nie brano, aby się nie obciążać, — a natomiast chwycono jednego i to tęgiego jeńca, bo młodego lejtenanta, który ten podjazd prowadził.
Z pod karczmy ukropiskiej nawalone, pęki słomy zasadzono pod most i skrzesano ognia.
Most stanął w płomieniach.
Stelnicki nakazał strzelcom owsie jowskim wymarsz do Oszmiany a sam zabrał się do lejtenanta.
Krótkie było rozmawianie. Lejtenant ani próbował kryć tajemnicy, a narażać się na przykrości.
Kto nadchodzi? — Pułkownik Werculin nadchodzi z Wilna. Znaczny dowódzca, za swe bohaterstwo mianowany pułkownikiem. Werculin nadchodził a z nim idzie pięć bataljonów piechoty grenadjerskiej, pięciuset kabardyńców i sześć armat, a tam wozy z amunicją i prowiant, nawet lazarety. Cztery armaty polowe i dwie pozycyjne. Bataljony niepełne, bo rozgoń teraz w Wilnie, ale tysiąc karabinów jest, za nie lejtenant swem „czestnem“ słowem ręczy, jak dobrze wszystkim panom Polakom życzy. Razem tysiąc pięćset ludzi, no i kanonierzy jeszcze i koniuchy i sztab. Prawda i sztab jest
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/340
Ta strona została przepisana.