Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/344

Ta strona została przepisana.

— Moskale nadciągają. Mniejsza, ale kto wyprowadza magazyny?
— Arjergarda.
— Gdzież są magazyny? Które magazyny?
„Desperat“ nie miał wskazówki.
Rozkaz był. Nieprzyjaciela zatrzymać, magazyny wywieźć i odeskortować.
Stelnicki usta zaciął. Zrozumiał. Wyciągające oddziały pamiętały o wszystkiem krom o magazynach. Rozkaz był, należało go wykonać.
Pchnął kilkunastu strzelców na badanie magazynów.
Znaleziono. Były, trwały nie tknięte. Na rynku, na Holszańskiej ulicy, przy koszarach inwalidów, przy koszarach Wielkołuckiego pułku i u Dominikanów. Niektóre zapasy stoją już naładowane na wozach, wozów jest dosyć próżnych, tylko koni niema, woźniców niema.
Dowódzca arjergardy przytomność miał. Czterdziestu swych własnych strzelców spieszył, czterdzieści koni odrazu kazał wprzęgać do wozów. A równocześnie obsadzał owsiejowcami pierwsze domki przedmieścia, uszczuplony swój szwadron krył na załomie pierwszej ulicy.
Z magazynami tymczasem szło upornie. Wytoczono wreszcie pierwsze dziesięć wozów, ładowano już drugie dziesięć, lecz zapasy były znaczne. Koni było za mało. Od Ukropiszek natomiast zbliżała się, toczyła się drogą ciemna plama. Ostatnia wedeta strzałem witała już nadchodzących moskali.
W momencie tej nowej turbacji Stelnickiego, wyjechała z szeregu hrabianka Emilja.
— Kapitanie, pozwól mój pluton do wozów.
— Doskonale. Nawet tam żwawiej mu będzie. My, tutaj, ze dwie godziny jeszcze wytrzymamy... proszę,