wypełniały powietrze przeraźliwym łomotem, poprzedzając go niekiedy głuchym, ostrym trzaskiem.
Rosjanie bombardowali Oszmianę.
Kule szły jedna za drugą, w miarowych odstępach, rwały dworki, wyżerały w kamieniczkach ponure otwory, ludzkiej już szukając miazgi. Z rozsypisk, ze złomów, z walących się zabudowań już pierwsze dźwigały się dymy, już języki ognia lizały zęby gontów i poszycia strzech.
Desztrung tymczasem cztery następne wozy sprawił i poprowadził. Hrabianka, zasunięta w głębi szopy, wspinając się po całych górach wojskowego prowiantu, precz szukała. Szukała tegoć, co powstańskiej sztuki najgłówniejszą było treścią, najważniejszą potrzebą, szukała amunicji. Wozami ruszyły już smary, żelastwo, postronki, sukno, buty nawet, strzelb pęki, lecz wciąż nie było widać tego, co żołnierza trzyma w szeregu, co wroga odpędza, co daje zwycięstwo.
Aż hen, w głębi, pod ścianą olbrzymiej szopy, pod zawałami tłumoków, der końskich, starych kulbak, wykryła Emilja małą, podługowatą skrzynkę.
Zakrzyknęła na strzelców. Gromada wdarła się na góry towarów. Ustawiono się łańcuchem. Emilja w głębi sama zanurzała się w dolny pokład, sama wyciągała skrzynki i podawała je najbliższemu.
Armaty wyły zajadle, jakby do inwalidzkiego dobierały się magazynu, bo łoskot i trzask rozlegał się w pobliżu, — napełniał powietrze dymem, niósł chmury pyłu. Konie strzeleckie armatniej mowy niezwyczajne, wspinały się, szarpały. Robota trwała zajadła, gorączkowa. Trwała przecież krótko, bo oto naraz ręce hrabianki opadły bezwładnie. Skrzynek więcej nie było. Ledwie półtora woza drogocennego znalazło się ciężaru.
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/346
Ta strona została przepisana.