Lecz nie zdołano już zastanowić się, co by jeszcze najkonieczniejszego przybrać, kiedy nadbiegł Półnos.
Moskale już byli w ulicach Oszmiany.
Jeszcze siedem wozów było gotowych. Sześć koni tylko pozostało dla plutonu.
Ruszono natychmiast w bok, na główną ulicę, do żuprańskiej drogi. Tu już trzaskały dwururki strzeleckie. Szwadron arjergardy cofał się w nieładzie.
Armaty nagle umilkły. Przez chwilę słychać było zgiełk potyczki aż tu huknęła salwa karabinowa.
Wozy wlokły się naprzód, toczyły ze zgrzytem, rwaniem się zestrachanych koni. Zabłąkane kule wypryskiwały z rykoszetu ziomkami kamieni i grudy.
Emilja ze strzelcami ochraniała tyły konwoju. Stelnicki był za wozami. Już kilkunastu wolontarzy nie zdołało strzymać wierzchowców i pomknęło naprzód, ku Żupranom, już z głębi ulicy nadchodził ryk ponury żołdactwa, już jakiś brudnobury jeździec rzucił się ku Stelnickiemu i runął z koniem podcięty celnym strzałem.
Wozom i konwojowi groził atak.
Hrabianka zeskoczyła z konia. Imbrodzkich sformowała i zagrodziła ulicę. Łotwa puszczowa, chłopy na schwał, jeno lewego oka lepiej zmrużyli. Stelnicki poszedł za ich przykładem. Dwa plutony na piechotę zamienił. Resztę z luzakami do wozów wyprawił.
W głębi ulicy łysnęły piki kozackie. Brudnobura ciżba zawyła i skoczyła do ataku, lecz, przyjęta ostrym a celnym ogniem, rozpadła się i stanęła w miejscu.
Dalej cofnięto się z wozami, zyskano chwilę spocznienia. Gdy mijano przecież skrzyżowanie ulic, Emilja wsunęła w ramiona skrzyżowania owsiejowskich. Stelnicki zaś w głąb pośpieszał.
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/347
Ta strona została przepisana.