Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/349

Ta strona została przepisana.

— Ach to pani, pani... Zdumiewam się, pojąć nie mogę a korzę się...
Od Oszmiany huknęła znów salwa karabinowa a za nią trzaskała jakaś bezładna tyraljerka.
Emilja zdarła konia. Byli na wzgórzu. Hen, po przez rzadki zagajnik, widać było kłębiącą dymami Oszmianę.
— Jakby bitwa jeszcze.
— Może zaskoczyli kogo. Nasi są wszyscy, prócz tych, którzy legli.
Zagajnik mrokiem pierwszym spłynął, oparami jął się otulać przed nocą. Arjergarda posuwała się ociężale. Ciemń zapadała coraz mocniejsza.
Nagle światłość podniebieska drogę leśną czerwonym rozwidniła blaskiem.
Pochód stanął bez komendy.
— Oszmiana. — zachrypiał rozpaczliwie jakiś głos.
— Oszmiana. — Oszmiana. — powtórzyło echo boru.
Oczy powstańców zaparły się na obłokach a poglądały ku zachodowi, kędy rozpalała się wielka, krwawa rana.
I pięście strzeleckie zacisnęły się kurczowo na pustych ładownicach.