Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/355

Ta strona została przepisana.

nie, w stu miejscach lała się już nie tylko krew ale i wódka, żołdactwo moskiewskie podwakroć już było pijane.
Różnica broni znajdywała i tutaj swój własny wyraz.
Grenadjerzy kolbami wywalali drzwi, druzgotali wszystko co im się nawinęło, rozstrzeliwali czasami dla fantazji karabinierskiej, bagnetami mietli a czasami pijackie odbywali sądy, sztuczniejsze wymyślali konanie a czasami, zwabieni wieścią o bogatszem domostwie czy izbie, porzucali okaleczone ofiary śród drzazg chudoby, śród zaprószonego ognia. Grenadjerzy przytem baczyli na sklepiki, na handle, na składy i na karczmy.
Kabardyńcy spadali bez szelestu, bez ostrzeżenia, bez groźby. Wsuwali się dymnikami, wytłaczali szyby, skradali się od podwórz i gospodarskich komórek i rżnęli, po gardłach ciągnęli kindżałami, rzadziej płatali. Dopiero uporawszy się z grubsza, kończyli z dziewczętami. Brali zaś tylko to, co się świeciło, co błyszczało. Sprawiali się bez wrzasków, bez pisków. Kiedy skończyli nawet żaden trup nie zabulgotał im na pożegnanie. Kabardyńską, carską rozumieli robotę.
Niekiedy mord napotykał na opór. Powstańcy śmieli się buntować, tarasować drzwi, zamykać, kołami podpierać, bronić! Rycerzy pułkownika Werculina tem tylko sprawiedliwsza ogarniała pasja. Wówczas już nie zabijali ale wyrzynali buntownicze jęzory, pruli trzewia, ciężarnym niewiastom rozrywali brzuchy i wyszarpywali nieźrałe płody, wydłubywali nikczemne, nienawiścią patrzące ślepia, rozdeptywali żebra.
A niekiedy znów brak oporu także niewiadomo co krył.