Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/36

Ta strona została przepisana.

Kielm już chciał zakląć siarczyście, gdy tuż napatoczył mu się jakiś przemyślny wyrostek iłłukszciański i, na rzucone mu pytanie, wspiął się żwawo na drabinę woza, stojącego tuż, i objaśnił.
— O, zaraz jak ten kościół widać i później maluteczko k’sobie, za tym węgłem, i ulicą przed się na trakt i do promu na Dźwinie.
— Aa!
— Ooo! — dodał raźno wyrostek. — Widzą, panicz dobrodziej, akurat, jak wielmożna grafianka tu zawraca do nas.
— Grafianka? Co za grafianka?!
Wyrostek zdumiał się nieświadomości Grużewskiego.
— Przecież nasza! z liksnoskiego dworu!
— Z jakiego dworu?
— Oo! Toć jedna grafianka na świecie! Niech panicz uważają!
Grużewski rzucił baczniej wzrokiem w stronę, którą mu wyrostek wskazywał.
W oddali, ponad falą ludzkiego pogłowia ukazała się wiotka, nikła postać niewieścia, niby z pyłków, igrających w warkoczach słonecznych, ulepiona. Aż powoli jęła się w wyraźniejsze kontury stroić, pełniejszemi linjami zdobić.
Grużewski poglądał, jeszcze oczyma nie dosięgał, jeszcze nie odgadł, a już urok zaparł mu oddech, już go zatrwożeniem przejął.
Postać niewieścia zbliżała się, płynęła. Tłum przed nią rozstępował się i chylił przyjaźnie, niby zbożny łan, tchnieniem zefiru muskany. Zgiełk przycichł w obliczu postaci, zamienił się w rozhowor.
Naraz, tuż przed Grużewskim, ukazała się w całej