Niezaradny lud.
— Armatę dawać!
Zatoczono, narychtowano, dwoma strzałami wywalono i drzwi i zastawę w kruchcie i ołtarz główny przeorano. I dopiero chmarę najgorszego powstańskiego pokolenia wygnieciono, księdza-przecherę, najzawziętszego, Kuszelewskiego, zakłóto na chórze. Ze dwie gogodziny było trudu, aby pochodniami wykurzyć z kościoła polską rewolucję. U Dominikanów jeszcze więcej psiarstwa, i u Franciszkanów, i u Kalwina i u żydów.
A sołdaciki, choć im ręce mdleją z umęczenia, z tego żgania, rąbania, gniecenia a humor mają, a lada czem, niby dziatki, się weselą. Ciągną ornaty, pogańskie naczynia, w białych habitach tańczą, monstrancjami rzucają a zapijają ze złotych kielichów na sławę carowi i Bogu, w Trójcy Świętej „jedinomu“.
Werculin do stołu zasiadł.
Sokołowa zasadził, kapitana von Lievena zasadził i raczył się, jednak mu nie szło czegoś.
Sokołow się spił odrazu i płakał mu i zawodził, że pułkownik od „starych durniów“ i „roż sztabowych“ przed frontem go zezwał. Von Lieven zaś plótł ciągle, iż jego matka była Pahlenówną z domu i to z tych Pahlenów, co to prawdziwemi są Pahlenami.
Zbył się Werculin kompanji. Na kozaków zakrzyknął, aby mu szlachecką sprowadzili dziewczynę.
I sprowadzili. Niczego była, lecz chamka ostatnia. On z dobrem słowem a ona z pazurami, twarz mu podrapała. Obrzydła mu odrazu, kopnął i kabardyńcom dał.
Pułkownik ulżył sobie pasa, haftki u kołnierza rozpiął i pociągał z kieliszka.
Łuna bila po przez szyby i ćmiła żółte światło
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/361
Ta strona została przepisana.