pełni kształtna, smukła kibić czarnej amazonki. Z pod czarnego, nasuniętego głęboko na tył głowy, kapelusika, mignęły mu dwa promienie lśniących, złotopopielatych włosów, z pod ciemnych, szeroko rozłuczonych brwi, spojrzały nań przelotnie wielkie, smutne, zadumane oczy. Grużewski ledwie zdołał ogarnąć wzrokiem nieznajomą, gdy rosły, kary anglez łysnął mu rozognionem ślepiem, poniósł hardo swą panią i ukrył w tłumie jarmarcznym.
— Musi do Owsianków pojechała — zakonkludował wyrostek, zsuwając się z woza — bo u nich troje zachorowało z zarazy, co ją burłaki z pod Smoleńska przywlekli.
Grużewski poruszył się i zagadnął niepewnie.
— Mówisz, że z liksnowskiego dworu? Jak się nazywa?
— Niby nasza grafianka? zafrasował się wyrostek. — A jej co z nazywania! Dość powiedzieć: grafianka — każdy zrozumie...
— Ależ...
— A co, a co, spodobała się?! — zarechotał tuż za plecami Grużewskiego głos majora. — No, no, to ja powiem za pana Półnosu! Panna Emilja Plater, córka grafa Platera, oficerska żmijka! Czterech poruczników ususzyła, generała, komendanta fortecy trubadurem zrobiła, cały sztab drugiej dywizji rozkochała, a teraz artyleryjskiego kapitana, baronka, piecze sobie, gołąbeczka, na męża.
Grużewski skrzywił się niechętnie.
— Hę, może złe objaśnienie? Pan Półnosu lepszego nie da, bo już prawie pod ławą leży.
— Bardzo obowiązany, mogę jedynie radować się, że pan major nie uległ wpływowi czarodziejki.
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/37
Ta strona została przepisana.