już kawalerja Izenszmidta ucierała się z plutonami gotujących się do pościgu ułanów — a na prawem skrzydle precz trzaskały karabiny, sekundowane wszystkiemi armatami Sulimy i jednym moździerzykiem powstańskim.
Załuski żachnął się na tę niesubordynację i młodego Podwińskiego z trzecim ordynansem wyprawił. Podwiński zdołał dotrzeć do Kossowskiego i Kołyszki, a nawet Leona Potockiego opamiętać — lecz, śród dymu i zgiełku, w odpowiedzi na łomot tarabanów, kosynjerzy huknęli zajadle: „Wiwat hrabianka!” i runęli po raz szósty na piechotę rosyjską za wiotką postacią młodziutkiego oficera. Za kosynjerami strzelcy zmrużyli znów ku armatom. Za strzelcami skoczyli i Kołyszko, i Kossowski, i Leon Potocki, i ordynans naczelnika, co rozkaz do odwrotu przywiózł.
Jeszcze po dwakroć prawe skrzydło wczepiało się w roty Malinowskiego, jeszcze po dwakroć wyszarpywało mu krwawe polany, aż, naciśnięte całą siłą korpusu Sulimy, jęło się chwiać, topnieć...
Leon Potocki, który był z oczu nie tracił hrabianki Emilji, walczącej w pierwszym szeregu, widząc ją ucierającą się z piechurami ponad groblą, zakrzyknął na najbliższych „frejszyców“. Pietkiewicz rzucił się naprzód. Strzelby trzasnęły ostatniemi ładunkami, omiotły hrabiankę z godzących w nią bagnetów i pozwoliły Pietkiewiczowi dobyć ją z odmętu i na koń wsadzić.
Czas był największy. Bo ulani Offenberga już od boków zachodzili. Emilja pochyliła się po koniu. Koń ruszył z kopyta w las za Potockim i jego oficerami. Lecz nim trzeciego stajania dosięgnął, armaty plunęły za uchodzącymi. Koń potknął się, łbem szarpnął i padł. Hrabianka ledwie zdołała ze siodła się zsunąć.
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/375
Ta strona została przepisana.