Lecz kiedy zamek siesicki z całem zadufaniem wierzeje otworem trzymał, w pobliskim jarze skopiskim, w Dowmontyszkach, snuły się patrole „gerylasów“ Medarta Kończy, biwakowały gromady strzelców, a nawet grały szkarłatne płaszcze poddziśnieńskiej „Złotej chorągwi“.
Tymczasem, trwający od dni kilku, zjazd w Siesikach miał nielada rację. Oto, po bitwie przystowiańskiej sfederowane pod Załuskim oddziały jęły domagać się wrócenia do własnych powiatów i działania w pojedynkę, wystawiając słusznie niebezpieczeństwo skupienia siedmiotysięcznej armji powstańskiej. Na ten koniec wiłkomierzanie postanowili własnego mieć naczelnika i juści nie kogo innego, jeno Medarda Kończę z Łukiny, jako tego, który od początku był duszą wiłkomierzan. Lecz imć pana Medarda nie było, gdyż, po rozprawie podwileńskiej, ranny w przedramię, musiał do Łukiny wracać i tam pomocy chirurga szukać. Uradzono tedy deputację doń wyprawić. Ruszył więc Kołyszko a z nim hrabianka Platerówna, którą tem chętniej Leon Potocki przedstawił, że przez nią można było trafić do Dominika Dowgiałły, sąsiada Kończy, familjanta i najmilszego przyjaciela. Emilja podjęła się misji, i dla zobaczenia się z rodzonymi, i dla oporządzenia swych wojackich potrzeb, które jej się złachmaniły, i jeszcze dla uwolnienia się od Marysi Raszanowiczówny, która znów, choć wykryła płeć swego towarzysza, nie zaniechała swych groźnych zwierzeń. Hrabianka zaś, mimo okazywanej jej przez Marysię powolności, nie chciała, czy nie miała odwagi, zdradzać swego imienia prawdziwego. Więc i z tej przyczyny misja do Siesik wypadła hrabiance w samą porę —
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/383
Ta strona została przepisana.