Teraz już Kończa zmiękł i jeno sztafety od Załuskiego wyglądał; a nawet kiedy trzecia deputacja odwiłkomierzan nadjechała, jął, niby zastępczo, pierwsze wydawać rozkazy.
Ta trzecia jednak deputacja przyniosła Emilji nielada niespodziankę — bo oto do baszty czworokątnej, w której Emilja kryła się przed natrętami, sprowadziła Półnosa z Marysią Raszanowiczówną.
Emilję, na widok gości, dwa sprzeczne ogarnęły uczucia, lecz szlachcic telszewski od proga je pogodził:
— Z Antuzowa! I z tym poćwirkiem, którego od pieluch znam, a który do panny hrabianki z powinną ekskuzą!
Raszanowiczówna porwała Emilję za rękę.
— Zmiłowania proszę!
Hrabianka wzięła ją w objęcia.
— Juści, rodzic Marysin takoż z postrzelonych się rodzi...
— Aby mnie pan nie wstydź, bo już, sama nie wiem...
— Więc nie posądzasz mnie, abym ci Julisia odmówiła?
Półnos machnął ręką filuternie.
— Co nam po Julisiu! Rajecki się znalazł, z pod Kowna, a trafił.
— Uch, pan Półnos także!
— Ja też, aby powiadam, że Rajecki się znalazł.
Hrabianka spojrzała domyślnie na zczerwienioną, hożą twarzyczkę Marysi.
— Więc teraz, kiedy ustała przyczyna wyprawy, należy myśleć o powrocie do swoich, do rodzonych.
— Za nic, nie mogę, ślubowałam sobie... że... panny hrabianki nie opuszczę... i nie opuszczę!
— Król Jagiełło bił krzyżaki, mościa panno!
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/386
Ta strona została przepisana.