Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/389

Ta strona została przepisana.

Hrabianka zadrżała zlekka. Jeździec osadził konia niepewnie, spojrzał ku ławce i jednym rzutem skoczył z siodła.
— Więc to pani, pani? Czy mnie mara nie zwodzi?...
— Tak, panie Juljuszu, i, jak postrzegasz, z dobrze ci znaną panną Marysią...
— Ach, tak... Bardzo rad jestem, rzeczywiście, niezwykłe spotkanie...
— Wcalem się go nie czekała — zakonkludowała kwaśno Raszanowiczówna.
Grużewski się zmieszał. Hrabianka zagadnęła o nowiny. Juljusz jął rozpowiadać o tem, jak goniec Dowgiałły zjechał podczas narady Załuskiego ze Staniewiczem, i jak ci, dla zdecydowania Kończy, jemu powierzyli misję. I jak w dziesięciu ludzi z wozem amunicji zdołał, bocznemi drogami, dotrzeć do gerylasów wiłkomierskich.
Z tego padło jedno i drugie wspomnienie o Rosieniach, o Jasińskim, dominikaninie, który dotąd na czele oszmiańskich z krzyżem do ataku chodził, o wyprawie na Dyneburg, o krwawych bitwach pod Połągą. Grużewski wpadł w ferwor. Ciemna, ogorzała twarz jego drgała energją, oczy sypały skrami, głos dzwonił powagą męża-bohatera. I ta moc, która szła od Juljusza, jęła się udzielać Emilji. Bo pochylona kibić hrabianki dźwignęła się, oczy jej blaskami spłynęły, usta roztuliły się, jak listki kwietnego pączka.
Aż Grużewski urwał nagle. Emilja potarła czoło niespokojnie i obejrzała się dokoła — Marysia Raszanowiczówna znikła.
— Czas do zamku i na waćpana czas.