kiemi mamidłami błysnął, że gromada, jako jeden mąż, w pierwszym impecie, chciała zadławić — szpiega — sprzedawczyka!
Boć goniec ten mówił gromadzie sierocej o Wojsku Polskiem, które przedarło się tu, na ziemię Kiejstutową! Boć goniec ten za rzeczywistość, za ziszczenie podawał to, o czem już śnić się nie ważono!
Goniec ten jednak, zwał się Niepokojczycki, mówił prawdę.
Oto tam, pod Gabrjelowem, w pobliżu Wilji, karmazyniły się rabaty pierwszego pułku ułanów; oto tam ciżba wojaków poznańczyków, oficerów samych, instrukcyjny tworzyła bataljon; oto tam korpusik generała Chłapowskiego stał wyświeżony, wymuskany, błyszczący, skrzący, jakby z Saskiego wracał dziedzińca, jakby nie stoczył zajadłych bitew ani pod Lidą, ani pod Hajnowszczyzną, jakby nie przedarł się tu, przez zawały bagnetów dybiczowych, na skrzydłach bohaterskich szarż i błyskawicznych rzutów.
I dzień nastał pamiętny pod Gabrjelowem — dzień oglądania Wojska Polskiego.
Powstańcy płakali ze szczęścia i błogosławili i ranom, i niedoli, i zgliszczom i mogiłom, iż taką zgotowały im nagrodę.
A dopieroż kiedy zaczęto powstańcom rozpowiadać dzieje bitwy Grochowskiej, czwartackie ataki na Olszynkę, a liczyć armaty pod Stoczkiem zdobyte!
A dopieroż, kiedy imć pan Dezydery Chłapowski w pełnym mundurze generalskim, marsowe swe ukazał oblicze, a łysnąwszy zawilgłemi oczyma, huknął „desperatom“, młokosom akademickim, wileńskim, których mu profesor Gronostajski prezentował:
— Mości panowie, — dosyć desperacji! — to wia-
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/393
Ta strona została przepisana.