syjskie do rozproszenia, który na miesiące odwlekał decydującą bitwę, który pozwalał każdemu korpusowi wzmagać się, odżywać, który wojsku, walczącemu w Kongresówce, mógł być i odsieczą i dźwignią a całej potrzeby polskiej odrodzeniem.
Lecz żądaniu Chłapowskiego oparł się i Giełgud i Dembiński. Pierwszy, bo widział swój tytuł naczelnego wodza, wynikający z dawniejszego generalstwa, zredukowanym do nicości — drugi oparł się, bo żądanie pochodziło od Chłapowskiego a nie od Dembińskiego...
W Kownie tymczasem, chociaż wiadomość o niefortunnej wyprawie na Wilno przygnębiła komendanta, pułkownika Kiekiernickiego, lecz nie zaostrzyła jego czujności. Pułkownik, z całym zapałem, rozwodził się o potrzebie podwojenia placówek, a co uwag kapitana pierwszej kompanji, zda się, niby wyroczni, słuchał... Aliści, pewnego dnia, silny podjazd korpusu generała Tołstoja wpadł do miasta i, mimo dzielnej obrony zaskoczonych a nieprzygotowanych, bądź w pień wyciął polski garnizon, bądź rozpędził go sromotnie.
Kiekiernicki, ratując hrabiankę, która do ostatka trwała na pozycji, wziął ranę i dostał się do niewoli.
— Uratował ci życie! — upomniała hrabiankę Marysia Raszanowiczówna, gdy, wlokąc się z niedobitkami ku Rosieniom, Emilja wymawiała Kiekiernickiemu zaniedbanie rekonesansów i placówek.
— Wolałabym, żeby ocalił Kowno!
W Rosieniach zastała Platerówna generała Chłapowskiego — a obocześnie już takie przygnębienie wojska, takie zniechęcenie, taką niewiarę, iż ani ogarnąć, ani wyrozumieć. Lud na drodze koniom ułańskim do
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/396
Ta strona została przepisana.