Ta strona została przepisana.
Lecz w tej chwili, od boku, wyskoczył krępy, przysadzisty wolontarz na myszatym podjezdku, — machnął szerpentyną i ryknął gromko:
— Komu, moćpanowie, do Warszawy, a komu tu, na miłowanej, na telszewskiej! Dosyć się Półnos nachodził po świecie bez ziemi!...
Zanim w gromadzie zdołano pojąć to zawołanie, — wolontarz nacisnął konia i rzucił się, na oślep, na chmurę kozactwa, na kratę pochylonych pik.
Grużewski trwał na koniu przed oddziałem, zgarbiony, wpatrzony w kłębiący się tuman pyłu, osłupiały. Aż tuman pyłu mignął czerwienią...
Grużewskiemu oczy krwią nabiegły. Skinął pałaszem.
— Za mną! Na śmierć! Jedna Platerówna! Jedna tylko ziemia rodzona!