Juści pamiętano nade wszystko i zabrano się do obywateli, którzy już w czarnej byli zapisani księdze...
Ale i z tych jeszcze honoru oglądania komisji dostąpił, jeden z pierwszych, imć pan Ignacy Abłamowicz, dziedzic pięknego Justjanowa, w kraju, zwanym, na lewym brzegu Niemna, zapuszczańskim. Mnóstwo bo złych kresek było na pana Ignacego.
Najpierw pan Abłamowicz sam był oficerem Księstwa Warszawskiego, dalej miał teścia żyjącego i to pułkownika Hoffmana. A następnie wiadomem było, że Jan lokaj był ex-grenadjerem napoleońskim, Michał furman był nieodstępnym pułkownika w odbytych kampanjach, kucharz kuchcikował w ułanach, nawet ta kuzynka, z pozoru sobie panna, a i to córka pułkownika sztabu. Słowem delegacja wojskowa, pozorami rodziny okryta.
I zjechała komisja śledcza do Justjanowa. Trzy dni szperała, badała, jadła, piła aż się rozchmurzyła. Sam asesor, i nie dlatego, że mu srebro dzwoniło po kieszeniach, ale szczerze, po służbowemu, musiał przyznać, że w Justjanowie nic do zarzucenia. Jedna nauczycielka nie ma papierów, ale i to z przypadku... niema o czem. Nieważna osoba.
Dwór justjanowski, po odjeździe komisji, jakby poweselał, nabrał otuchy. Trwało to niedługo, bo w dni kilka dwa pułki piechoty rozlokowały się we wsi, a sztab zajął i oficynę, i pokoje pana pułkownika Hoffmana.
Siedziba pana Ignacego wypełniła się rozgwarem, brząkaniem pałaszy i zawadjackim tumultem, pełnym wspomnień bitewnych, sporów, przechwałek i ochoty do hulania.
Pan Abłamowicz łagodził gości, zabawiał a sumitował się, że mu żona obłożnie choruje, a prosił o ciszę.
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/402
Ta strona została przepisana.