Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/51

Ta strona została przepisana.

scu, kędy, na kamiennej ławce, widniała nikła postać kobiety.
Postać, na widok liści, pochyliła się ku nim przyjaźnie, wyciągnęła przed się trzymaną w ręku laskę i zaczęła przebierać nią między liśćmi, w szeleście ich przebrzmiałych może szukając odzewów.
Sędziwy jawor, rosnący tuż przy ławce, który do snu o dawnym panie swym, Światyborze, się układał, zaszumiał przeciągłe. Jodły zawtórzyły jaworowi, i bukom i grabom żale swe podały.
Park zakołysał się i jęknął smutnie. Snadi w ostrym podmuchu boreasza gońca jesieni rozeznał, snać nad mogiłą lata bolał, bo szaty swe darł i tumanami liści zeschłych i gałązek rzucał w mroki nocy.
Złowrogi poświst wiatru targnął drzewami i zaskowyczał.
Park zaszamotał się groźnie. Teraz już nie o skardze myślał, nie o bolu, lecz o walce, o odporze. I park liksnański czynił, jak ten, co w obliczu wroga, do zapasów się gotując śmiertelnych, zbywa się wszystkiego, co mu jest zawadą, brzemieniem, co mu swobodę ruchu więzi, co łatwą przeciwnikowi może być zdobyczą. I park zdzierał z siebie i liście, i gałęzie, co słabsze, i obumarłe witki, i młode pędy, nie dość zawzięte w rdzeniu, i pęki spóźnionego kwiecia, osmyczał zarośla, zrywał szyszki, całego bogactwa się wyrzekał, byle pnie swoje prastare ocalić, byle konary zachowrać, byle swe soki rozrodcze w ziemi skryć i nowej wiosny doczekać.
Park liksnański, nie bez kozery, w poczcie swoich dębów-senatorów, takich dygnitarzów miał, co komturom krzyżackim cienia swego użyczali, a jagiellońskich oglądali rycerzów. Park liksnański wiele przetrwał okrutnych zawieruch, wiele srogich burz, wiele twardych