Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/52

Ta strona została przepisana.

zim. Stąd miał ci nieraz spustoszenia ciężkie, szczerby dotkliwe, ale z tych spustoszeń, z tych szczerb siła eksperjencji powziął. Park liksnański wiedział, że na nawałnice, na huragany najsnadniej poniechać troski o zwierzchni dobytek, a korzeniami w ziemię się wpić i ziemi tej rodzonej się trzymać.
Tej zbawczej strategji park liksnański nauczył się wówczas, kiedy mu się nie roiło, że go parkiem zwać będą i że mu w pobliżu, miast drewnianego dworu, pałac wymurują.
Bo tak. Kiedy jeszcze w Liksnie władał tęgi ród Wolffów z Ludyngshauzu, którzy, z krzyżactwem rozbrat wziąwszy, najzacniejszymi obywatelami Rzeczypospolitej się stali, park był sobie skrawkiem boru. Dopiero kiedy Liksnę objął imć pan z Wiszlingu, Józefat Zyberg, wojewoda inflancki, a w dziedzictwie swojem ład i wspaniałość magnacką roztaczał, bacząc, aby każdemu z synów i córek siedzibę piękną zostawić, wówczas, w Liksnie, Panu Bogu zbudował kościół, dzieciom pałac, a pałacowi, ze skrawka boru, park wysztukował. Lecz, że przy tej przemianie stara brać boru cało i zdrowo wyszła, tedy i park, choć z pozoru nowomodny, wykrętasami ścieżek przerzynany, altanami usiany, ówdzie przystrzyżony, był niby jak imć pan wojewoda inflandzki, który, choć kontusza zaniechał, a przecież pod żabotami, pod kamizelą srebrzystą, toż samo zacne serce, co i rodzic, imć pan krajczy, nosił.
Wiatr tymczasem ani myślał folgować i parł od północy i z dzikiem wyciem hulał po ciemni parkowej.
Wtem, w głębi alei, wiodącej do ławki kamiennej pod jaworem, rozległ się odgłos ociężałych, lecz gorączkowych, kroków. Jakaś przysadzista sylwetka mignęła