Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/74

Ta strona została przepisana.

Podkomorzyna ustała nagle, głowę na ręku wsparła i pogrążyła się w zadumie.
Polonez tymczasem brzmiał coraz pełniej, coraz silniej, coraz śmielej. Już zaniechał żalów i skarg, już się dobył i rozterce, i tęsknocie za tem, co było, co odeszło, już piął się do nowej mocy, do jutra, do przyszłości, już wiarą i nadzieją huczał w kaskadach butnych tonów, już pieśni zwycięstwa pierwszy takt uderzył... Gdy naraz złamał się, prysnął dziesiątkiem krzykliwych, nierównych dźwięków i zginął w gwałtownie opuszczonym pedale.
Podkomorzyna ocknęła się i spojrzała ze zdziwieniem ku otwartym drzwiom. Juljusz podniósł się z taboretu. Do komnaty weszła szybko hrabianka. Była blada, pomieszana.
Oczy podkomorzyny błysnęły trwogą.
— Co tobie? co się stało?
— Komisja do nas, dziś w nocy, na szukanie dezerterów!
— Komisja!
— Trzeba natychmiast folwarki objechać, ani minuty niema do stracenia!
Podkomorzyna zacisnęła kiście rąk.
— Boże, Boże, więc znów nowa udręka! Toć miesiąca niema jak byli!
Dallwig wszedł zwolna. Podkomorzyna dodała po francusku z intencją:
— Uwierzyć trudno! Na te honory, któremi nas obdarzają dygnitarze dyneburscy! Przecież nic podobnego nie może się dziać bez wiedzy takiego Klemeńki lub Schirmana!
Kapitan potrząsnął głową.
— Niestety, żaden z nich nie ma w tym kierunku