Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/76

Ta strona została przepisana.

— Nie broń mi, cioteńko! Nie można ich opuścić... pomyśl, co ich czeka! Proszę, jak o łaskę.
— Dziecko moje, lecz Prószyński tego zwyczajny!
— Prószyńskiemu ledwie starczy czasu, żeby Nidzgalu dopilnować. Nadto oddalać się nie może, bo któż z komisją spierać się będzie?
Hrabianka zniżyła głos.
— Nic, cioteńko, pojadę i duchem wrócę. Sama powiadasz, że miłość ludu należy sobie skarbić! Nie odmawiaj...
— Nie, nie! samej cię nie puszczę, za nic, za nic!...
— Stary Mikołaj bryczką mnie zawiezie.
— Trzeba jeszcze kogoś... A może kapitan, byłabym spokojniejszą.
Dallwig, który z widocznem natężeniem chwytał wyrazy, zmieszał się, lecz podjął z ukłonem:
Mademoiselle, je serai très heureux...
Hrabianka zaprzeczyła ruchem głowy.
— Niepodobna. Baron narazić by mógł całą swoją przyszłość, uchybić sztandarowi, pod którym dobrowolnie trwa. Zresztą mundur kapitana jeno popłochu by przyczynił....
— Lecz samotrzeć z Mikołajem nie dam ci jechać, nie dam — upierała się podkomorzyna.
— A więc ja z panną hrabianką pojadę! — zadeklarował impetycznie Grużewski, wysuwając się z ubocza.
Hrabianka spojrzała przyjaźnie na Juljusza. Podkomorzyna skrzywiła się.
— Waćpan chcesz się gwałtem choroby dopytać. Drjakwi ci trza nadewszystko i wywczasu, a co najważniejsze, i statku!
Grużewskiego żałość i pasja sparły.