Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/87

Ta strona została przepisana.

szukać drugiej! I uroda piękna, i serce, i bogactwo, że nie policzysz. Po pani matce, grafinie, wzięła raz, po grafach z Antuzowa weźmie drugi, bo dzieci nie mają, a pannę grafiankę strach, jak miłują, i po pani podkomorzynie weźmie trzeci. Może na świecie niema bogatszej. A jeszcze wszystko, co chcieć potrafi... nawet największego świętego wymalować, nawet na chórze, w kościele, zaśpiewać. A co dobroć, to sama z niej idzie...
Juljusz westchnął mimowolnie.
— Eh i cóż! Niejeden pewnie już parol zagiął i zajeżdża.
— De przecież, de jakżeby inaczej!
— Może nawet deklarował się nie jeden.
— Co dobre, każdy polubiwszy.
— Bezwątpienia, mówiono nawet o jednym oficerze.
— Chyba generale! — poprawiła Kiermuszyńska.
— A więc generał stara się o rękę panny grafianki?
— De cóż, choćby największy ma o co. Ale na teraz daleko jeszcze, bo żałoba po matce panny grafianki.
— Po matce — powtórzył Juljusz, szukając wyrazu, któryby mowność Kiermuszyńskiej mógł podniecić. — A pan graf ojciec?...
Kiermuszyńska, na te słowa, łysnęła podejrzliwie oczyma.
— Pan graf! — bąknęła z roztargnieniem. — Pan graf... ale muszę na pokoje wracać, pani podkomorzyna czeka na mnie.
— Zatrzymajcie się, bo...
— A nie, i nie mogę, proszę panicza, pora mi.
Grużewski nie śmiał nalegać, aby zbytnią ciekawością nie spłoszyć starej piastunki. Komitywę nawiązał i dowiedział się, jak na pierwszy raz, nadto wiele. Druga pogawędka niezawodnie będzie gładsza.