Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/88

Ta strona została przepisana.

Ale i ta kalkulacja nie dopisała Juljuszowi. Kiermuszyńska od tej rozmowy jakby ogłuchła raptem, jakby nie dosłyszała odezwań litewskich. Na zwracane do niej zapytania odpowiadała nic nieznaczącemi półsłówkami. Nawet dla apostrofy do męża kluczwójta nie miała łaskawszego wyrazu.
Tymczasem, ku wielkiej uciesze Grużewskiego, stłuczone ramię wydobrzało tak dalece, że mógł nareszcie odziać się i siako tako ręką władać. Grużewski zaraz po pierwszej próbie rwał się z komnatki, zapewniając cyrulika, iż żadnego bólu nie uczuwa. Ten jednakże, snadź się sprzeniewierzył Juljuszowi, bo nim tenże, po odejściu cyrulika, do wyjścia się przysposobił, pokojowiec pałacowy zjawił się z oświadczeniem, iż pani podkomorzyna prosi, aby chory jeszcze dzień pozostał u siebie.
Grużewskiego bezsilna pasja zdjęła, lecz rady nie było, musiał poddać się życzeniu podkomorzyny.
A tu, po kilku dniach dżdżu i wichury, słońce rozerwało płachtę chmur i, jakby na przekór, zapraszało do wyjścia.
Juljusz usiadł przy oknie i poglądał gniewnie na drogę, która wiła się tuż od pojazdu pałacowego i szła ku, w oddali położonej, bramie parkowej.
Naraz, poza odartym napoły z liści klombem bzu, mignęły mu dwie sylwetki.
Grużewski zapatrzył się ku sylwetkom baczniej, ile że zdawało mu się, że kapitańskie epolety dostrzegł, lecz równocześnie prawie z za klombu wysunęła się barczysta, przysadzista postać jakiegoś generała, kryjąc przed Grużewskim swemi potężnemi rozmiarami, idącą obok, osobę.
Juljusz pochylił się i wskos spojrzał.
Osoba, która chroniła się za generałem, widocznie