przeczuła, że z tej nowej pozycji Grużewski ją dosięgnie, bo kroku przyśpieszyła i w całej ukazała się pełni...
Była to Emilja.
Juljusz głowę do szyby przycisnął, aby ani jednego ruchu nie uronić.
Emilja, mając za towarzysza generała, szła ku furcie parkowej.
I Grużewski widział ich, jak, pochłonięci jakąś niezwykle zajmującą rozmową, przystawali, widział, jak, po replice hrabianki, generał kłonił się posuwiście a zamaszystym ruchem bokobrody targał i znaczącym odpowiadał wyrazem, bo głowa Emilji chyliła się wdzięcznie ku ziemi, niby gorętszym komplementem zaskoczona. Niekiedy generała zapał zdejmował, bo wyciągał ręce, zawijał niemi i jakby garściami dowodów pod nogi Emilji rzucał, niekiedy rączka Emilji zakreślała łuk w powietrzu od dali widnokręgu, który jedną stroną poza Dźwinę sięgał, aż pod strop niebieski, jakby tarczę słońca i najodleglejsze przeźrocza biorąc na świadki.
Aż kształtna postać hrabianki znikła w otwartej furcie, aż czerwony lampas na furażerce generała łysnął szyderczo ku Juljuszowi z głębi parkowej.
Grużewski stał jeszcze bez ruchu, z zapartym oddechem, jeszcze wzrok wytężał, jeszcze nim ścigać chciał.
Niebieska barwa hajduka, który z szalem za hrabianką postępował, wypełniła otwór furty.
Juljuszowi w oczach się zaćmiło. Ku odzieniu się rzucił i do wyjścia zaczął się sposobić gorączkowo.
Musi pójść, musi zobaczyć ich razem, musi się napaść ich widokiem. Boć to on, on niezawodnie! O nim mówiła piastunka! On ma ziścić ambicje hardej dziedziczki.
Śmiech pusty zdjął Juljusza i jakby swem gryzącem
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/89
Ta strona została przepisana.