męka, wszędy taż sama darń zrudziała, łzami ostatniego dżdżu rozlśniona.
Chciał już zaniechać daremnych poszukiwań, gdy, z pod krzyżyka, rozpostartego na tle wystrzelistego świerku, pęk kwiecia, zagrał mu żywemi barwami.
Juljusz podszedł ku mogile, którą ów krzyżyk strażował, i zdumiał się. Mogiła ta bowiem, która, na pierwszy rzut oka, poza pękiem białych i czerwonych róż, była zgoła do swych sąsiadek podobną, wydała mu się naraz jakąś oazą pamięci na pustkowiu opuszczenia. Darnina jej zieleniła się wiosennemi puchami. Wstęgi ścieżek, wokół mogiły, skrzyły się ziarnkami równego, żółtego piasku. Krzyżyk, dziwnie prosty, jak na swe zmurszałe ramiona, dźwigał piękny wieniec nieśmiertelników. Nigdzie ani śladu zielska, ani liścia zeschłego, ani badyla, ani gałązki, wichrem strąconej, ani załamu na skarpach trumiennych linij mogiły, a wszędy znamię dotknięcia ręki zabiegliwej, kochającej.
Juljusz pochylił się ku różom, jakby od nich odpowiedzi się spodziewał. Róże wionęły ku niemu całem bogactwem upajającego tchnienia, niby swym cieplarnianym rodowodem się chełpiąc. Krzyżyk zaś, naprzekór, arystokratycznym ich zapałom, wyraźniej zarysował żłobienia nadpróchniałych liter, wyrytych u jego podstawy, i zakrzyknął hardo: „Muraszce, żołnierzykowi ziemi polskiej — odpoczynek wieczny“.
Grużewski uchylił kaszkietu, raz jeszcze ku różom spojrzał i zawrócił na drogę.
W pałacu powitała go obojętna cisza. Nikt z kręcącej się przed podjazdem służby nie uhonorował dziedzica Kielm, nawet hajduk w antykamerze — jakby go nie spostrzegł. Nadomiar, w komnatce stół, nakryty do
Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/95
Ta strona została przepisana.