Strona:Wacław Gąsiorowski - Emilja Plater.djvu/96

Ta strona została przepisana.

obiadu, zapowiadał, że nikt nie myślał kwapić się z zaproszpniem Grużewskiego na pokoje.
Juljusza rozdrażnienie zdjęło. Zmierzył gorączkowemi krokami wzdłuż i wszerz swą komnatkę, targnął za taśmę dzwonka i marszałka dworu wołać kazał.
Szamotulski zjawił się niebawem.
— Czy zameldował pani podkomorzynie, iż pragnę podziękować jej za gościnę?
— Najakuratniej. Pani podkomorzyna jest niedysponowana i ten... ponieważ jeszcze panicz nie wyjeżdża...
— Wyjeżdżam w tej chwili! — uniósł się Grużewski. — Ani godziny dłużej zabawić nie mogę!
Marszałek skłonił się zimno. Juljusz wykrztusił kilka słów żalu, iż niedyspozycja pani podkomorzyny nie pozwala mu stawić się przed jej obliczem.
— Powtórzę najakuratniej! Więc po obiedzie...
— Nie, natychmiast! Proszę posłać do moich ludzi, aby zajeżdżali!
Szamotulski wyszedł z komnatki. Juljusz odsapnął z ulgą.
Dobrze uczynił, tak należało, tak trzeba było. Urażą się, krzywić będą, dociekać, tem lepiej. Ani minuty dłużej, ani sekundy.
Jeszcze, gdy Stałgajtys nadszedł puzderka zbierać a tobołki podróżne układać, jeszcze Grużewski wrzał poczuciem swej słuszności, jeszcze tysiąc argumentów miał na to, że tak właśnie powinien był postąpić. Lecz gdy pokojowiec zapowiedział mu, że nejtyczanka czeka przed pałacem, naraz pewność siebie zaczęła odbiegać młodzieńca, racje co najtęższe padać w gruzy, zapalczywość niknąć. Jeszcze progu gościnnej komnatki nie przestąpił, jeszcze kąciki jej przezierał, a już do nich